Nathii M. Nathii M.
179
BLOG

"Przyjaźń", odc. 69

Nathii M. Nathii M. Kultura Obserwuj notkę 11

Centrum miasta przywitało ich hałasem ulicy, odgłosami muzyki dobiegającymi z broadway'owskich kafejek, a przede wszystkim monumentalnymi formami architektonicznymi z betonu i szkła. Pomiędzy stalowoszarymi szybami błyskały pozłacane kopuły świątyń, a wielokolorowe bannery zachęcały do kupowania przeróżnych produktów. Krajobraz uzupełniali orientalni sprzedawcy hot-dogów oraz popcornu. Ogrom tego miejsca wywarł na Annie duże wrażenie. Człowiek przy drapaczach chmur i przepustowych chodnikach był bardzo malutki.
- Witamy na Broadway'u! - Santiago otworzył drzwi taksówki i pomógł wysiąść współpasażerce.
- Inglot! Inglot! Przecież to polska firma! Kosmetyki! - Dziewczyna krzyknęła na widok plakatu w pierwszej lepszej drogerii. - U nas w Tesco też sprzedają!
- No popatrz, zabrałem cię na spacer po Wałbrzychu. A co obok? Śmieci z fastfoodu. Pewnie też macie.
- O tak, mamy wiele śmieci, z fastfoodu również. Swoją drogą, na największe targowisko u nas w mieście mówimy "Manhattan".
Pan Zuleta zamierzał zaszpanować swoim miejscem zamieszkania, jednak okazało się, że skoro Paryż stać na Disneyland w pigułce, to widocznie Wałbrzychowi wolno wybudować miniaturkę Nowego Jorku. Po krótkim spacerze w promieniach zachodzącego słońca trafili do sieciówki handlującej wyrobami kawopodobnymi. Kolumbijczyk usiłował zaciągnąć Annę ku ambitniejszym lokalom, jednak ona po przeczytaniu globalnie popularnej nazwy zaparła się jak narowisty koń na padoku:
- Tego u nas w mieście nie ma. Podobno we Wrocławiu jest i część osób z mojej dawnej klasy już tam była. Wejdziemy i zamówimy kawę z kruszonym lodem...
- To nawet nie jest kawa, tylko rozwodniony napój w papierowym kubku - narzekał Santiago, ale chciał zrobić koleżance przyjemność.
Po piętnastu minutach oczekiwania w zawiniętym ogonku, gdy przyszła ich kolej, musieli podać przy kasie swoje imiona, aby sprzedający mógł je uwiecznić markerem na wspomnianym papierowym kubku.
- Róża! - krzyknęła Anna.
- Przecież to nie jest twoje imię.
- Ale u mnie w kraju obowiązuje ustawa o ochronie danych osobowych, a poza tym chcę zobaczyć, ile on zrobi błędów w czteroliterowym wyrazie.
Sprzedawca jednak okazał się synem zamieszkałych w New Jersey emigrantów spod Nowego Sącza i nie miał problemów z wykoncypowaniem odpowiedniej pisowni polskiego imienia. "Róża" była bardzo tym faktem zawiedziona. Ściskając się ramię przy ramieniu w jedynym wolnym kąciku niewielkiego pomieszczenia, opowiadali sobie o specyfice miast. Santiago miał kieszonkowy przewodnik turystyczny, w którym pokazywał główne arterie The City i w skrócie je omawiał. Powiedział też o Central Parku oraz dworcu kolejowym wraz ze stacją metro, Grand Central.
- A nasz dworzec nazywa się Wałbrzych Miasto i jest różowy.
- Gay friendly?
- Eee, myślę, że po prostu mieli tylko taką farbę. Pamiętam, jak wiele lat temu odwiedzaliśmy rodzinę na wiosce, a do spółdzielni produkcyjnej przywieźli emulsję w kolorze, jakby to powiedzieć, zieleń łamana przez turkus. Wszystkie domy odmalowali na jedno kopyto.
- Próbowałem cię rozgryźć na podstawie rzucanych przez ciebie półgębkiem informacji. Wspomniałaś teraz o rodzinie, więc pozwolę sobie zweryfikować jedno z moich twierdzeń: twoi rodzice nie żyją?
Anna przez chwilę zamilkła. Pociągnęła kawę przez słomkę. Nie było to łatwe, ponieważ się skrystalizowała i konsystencją przestała przypominać napój. Cholerne frappuccino.
- Stare budownictwo, stary piec, tlenek węgla. Styczeń tego roku. Pizgało jak sto pięćdziesiąt. Globalne ocieplenie, wiadomo. Ulice nieodśnieżane od tygodnia, bo zima z regularnością szwajcarskiego zegarka zaskakuje drogowców oraz budżet miasta. Nie chciało mi się spać w piwnicy ani na strychu, poszłam do łóżka. Trzy dni chlania i awantur. Dostałam po mordzie raz, drugi, w końcu trzecią noc spędziłam u mojej dawnej pedagog z podstawówki. Dowiedziałam się rano w szkole. Najbardziej cieszyłam się z tego, że kilo kokainy miałam przy sobie, a nie w domu. Byłaby rzeźnia, gdyby to znaleźli. A tak, nawet nie dostałam kuratora. Byłam już pełnoletnia. Okazało się, że radzę sobie z nauką i że nie ma ze mną kłopotów i moje akta trafiły na półkę. Albo wręcz wpadły za półkę. Gdybym szalała, niszczyła, puszczała się, wybijała szyby, kradła papierosy z kiosku - i to notorycznie - wtedy ktoś by się mną zajął. Ale wszyscy o mnie zapomnieli. Niespecjalnie interesowałam się papierkową robotą z maturą na karku i świadomością, że za kilka miesięcy mnie tam już nie będzie.
- Powinienem złożyć ci wyrazy współczucia, ale ty chyba nie żałujesz obrotu sprawy.
- Nie.
- Skąd to kilo kokainy?
- Moje kieszonkowe. Dostałam od Rafy. Powiedziałam, że pieniędzy od niego nie wezmę, żebym nie musiała czuć się jak utrzymanka, ale mogę pracować. I stąd kokaina, stąd również to aktualne zlecenie...
- Jak poznałaś się z Valenzuelą?
- Za dużo pytań jak na jedną kawę. Teraz pan opowiada mi o sobie, a ja słucham.

Odcinek 1

Odcinek 68

Odcinek 70

Nathii M.
O mnie Nathii M.

C'est moi.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura