Nathii M. Nathii M.
290
BLOG

"Przyjaźń" odc. 71 - suplemencik =)

Nathii M. Nathii M. Kultura Obserwuj notkę 10

Świadomość, że myślicie, że się za dobrze skończyło, nie daje mi w spokoju dopisywać reszty. Muszę was podenerwować.


 

Ludzie pędzili we wszystkich kierunkach. Niektórzy zamawiali spożywcze drobiazgi w podziemiach, inni walczyli z maszynami sprzedającymi bilety, które wybrzydzały w doborze banknotów. Dziewczyna przycupnęła na drewnianej ławce obok śmietnika, gdyż tylko tam znalazła kawałek miejsca. Wszystko poszło niespodziewanie łatwiej, niż mogła sądzić. Znalazła się kilkaset metrów od domu Rafaela Valenzueli przy Madison Avenue. Zerknięcie wieczorem na mapę w przewodniku turystycznym Santiago wyszło na świetne posunięcie. Wiedziała dokładnie, w którą stronę ma pójść. Jeszcze tylko kilka łyków soku ze świeżo wyciśniętej pomarańczy. Sprzedawczyni o azjatyckich rysach twarzy mówiła szybko i akcentowała inaczej, niż nauczycielka w Polsce. Anna swoje zamówienie złożyła klarownie, a tamta zasypała ją gradem niezrozumiałych pytań.
- Świeżo wyciskany sok pomarańczowy. Średni - powtórzyła i położyła na ladzie dwadzieścia dolarów w oczekiwaniu na resztę.
Szansa na rozpoczęcie nowego życia nie nęciła, lecz onieśmielała. Owszem, uczucie podczas biegu do wolności było cudowne. Trawa nigdy nie zieleniła się w ten sposób, a słońce świeciło jaśniej niż dotychczas - nie tylko przez wzgląd na dziurę ozonową. Jestem Rafaelowi to winna, nie powinnam się nawet zastanawiać. A zresztą - ile lat spędziłam w gównie, jako przybór do kopania? O ile łatwiej jest człowiekowi, gdy godzi się z losem i żyje tak, jak predystynuje go jego otoczenie, gdy ma zbyt krótką szyję, by wyjrzeć przez okno. Kiedy nie marzy, bo nie wie, że mu wolno. Ale ja cierpiałam jak zdrowy umysł w ciele warzywa po wypadku. Widziałam normalnie funkcjonujące rodziny, spotkałam właściwych ludzi we właściwym czasie i dostałam szansę na rozwój. Szkoda, że tylko intelektualny. Przez kilkanaście lat byłam sfrustrowanym motylem bez szansy na przebicie kokonu społecznych ograniczeń. I teraz, będąc tak blisko upragnionego celu, mam się znowu skazywać na bycie nikim? Na jak długo? Mam pracować na zmywaku, aż zarobię na fałszywe świadectwo high school dla osoby z mojego lipnego paszportu? A potem modlić się o pieniądze na college? Och nie, najlepiej do końca życia być kelnerką na jakieś tragicznej amerykańskiej prowincji między ignorantami! Spokojne życie! Skoro ktoś formatu Rafela Valenzueli twierdzi, że jestem wyjątkowa i mi ufa, to znaczy, że do kurwy nędzy jestem wyjątkowa. I zasługuję na to, żeby żyć jak cholerna księżniczka. Ileż osób z mojej bramy poszło do pierdla? Rozbój, włamanie do sklepu, pobicie... Amatorzy. Faktycznie, środowisko wypaliło mi znak na ramieniu. Ale moje przestępcze horyzonty sięgają najwyższych celów. W rozgrywkach o wysokie stawki trzeba poświęcać cenne ofiary. Fonsie, Manu... nawet Santiago - wybaczcie. Cieszcie się ostatnimi godzinami swojej egzystencji.
 
Punktualnie o jedenastej rano czasu miejscowego przemalowane na biało drzwi do gabinetu Rafaela Valenzueli rozstrzeliły się na obie strony, a po środku stała Anna.
- Zmień ciecia. Nie chciał mnie wpuścić - warknęła, podchodząc w kierunku biurka.
Mężczyzna poderwał się znad sprawdzanych na monitorze komputera wskaźników giełdowych, obiegł mebel dookoła i przytulił swojego gościa. Dziewczyna westchnęła z ulgą. Zarzuciła mu ręce na szyję.
- Ogromnie się cieszę, że nic ci się nie stało. Gdybym spodziewał się tak wielkiego niebezpieczeństwa... nigdy by mi nie przeszło przez myśl, by cię narażać.
- To nie twoja wina. Ojciec Loli się powiesił i nie mogłam wyjechać tak szybko, jak planowaliśmy. Sanchez na pewno o tym opowiadał.
- On jako pierwszy dowiedział się o śmierci Juana Carlosa i jego zdradzie. Dlatego przyjechał do Polski, by przetransportować ciebie i mapy.
- Bo ja jestem małą dziewczynką i nie umiem latać samolotem.
- Bałem się o ciebie.
- Nie ufałeś mi.
Anna wskoczyła na blat biurka i założyła nogę na nogę. Noszenie szpilek stało się męczące.
- Nieważne, powinnam była wyjechać wcześniej. Sanchez wtedy by miał oko. Santiago Zuleta wysłał prywatnym samolotem Reyesa ekipę za naszym Victorem, a zrobił to z dwóch względów: personalnego zatargu, oraz po to, by Manuel Mendoza pilnował, żebym w jednym kawałku doleciała do Stanów. Wtedy jeszcze nie podejrzewał Sancheza o szpiegostwo. Juan Carlos sypnął wielu naszych, ale najważniejszego nie zdążył.
- Wiem, że poszło o osobiste wycieczki między tamtymi dwoma. Nawet, jeśli teraz czegoś się zaczął domyślać, jesteśmy przygotowani do akcji. Victor zdobył mapy...
- Tak, wszystko wiem.
- Nie miał okazji ci o tym powiedzieć...
- Nie on. Zuleta.
Rafael Valenzuela pobladł i niepewnie spojrzał na młodszą towarzyszkę. Jej twarz zaświeciła triumfem.
- To pułapka. Jego mapy są fałszywe. Te prawdziwe są wciąż u mnie. - Rozdarła podszewkę z dna trzymanego w dłoni plecaczka. - O, tutaj. Miałam je przy sobie cały czas, cholera jasna. Sanchezowi ich nie dałam, bo by zgubił. Widzisz, jaki z niego leser. Brakuje jednego, niewielkiego fragmentu - właśnie tego, który Juan Carlos miał narysować, kiedy go złapali.
- Jesteś genialna, brak mi słów... - Kolumbijczyk przeglądał nabożnie oryginały.
- Szczerze? Mnie również. Powiem jeszcze tyle, że możecie akcję przeprowadzać zgodnie z planem w trakcie przyjęcia urodzinowego. Miguel Reyes o niczym nie wie, ponieważ boją się go informować przy jego stanie zdrowia - a zatem, choć zostaną podjęte jakieś tam środki ostrożności, wewnątrz będzie świętowało wiele zaprzyjaźnionych z nimi nieświadomych i nieuzbrojonych osób.
- To fantastycznie... Nawet, jeśli ustawią wzmocnione straże, nie spodziewają się, że ominiemy ich pułapki! Dostaniesz premię, wielką premię...
- Świetnie, lubię premie. Ich lekarz, Felipe Trujillo, nie może zginąć. Proszę tylko o to.
- Nie sądzisz chyba, że będziemy celować, do kogo strzelamy? Bóg nie uratował Sodomy i Gomory, kiedy znalazło się w niej dwóch sprawiedliwych.
- Dzięki niemu nie dostałam gangreny, wysokiej gorączki i całej masy innych rzeczy, od których się umiera. Opiekował się mną. Nie dam go skrzywdzić.
- Annie... czy słyszałaś, w jaki sposób traktuje się dzieci w afrykańskich szwadronach śmierci? Czy wiesz, kogo muszą zabić na oczach dowódców, żeby samemu przeżyć? Im szybciej pozbędziesz się sentymentów, tym lepiej dla ciebie. Wróżę ci wielką karierę. Lekarze zawsze muszą się napatoczyć tam, gdzie nie powinni, i zawsze przez przypadek umierają.
Anna skrzywiła usta w lewą stronę. Tłumaczenie jej nie przekonało, ale rozumiała argumentację. Pomyślała o filmie "Dystrykt 9", gdzie głównego bohatera wirus odzierał z resztek człowieczeństwa i zmieniał w zautomatyzowaną krewetkę. Ona będzie teraz krewetką z bardzo pokaźnym kontem w banku na Kajmanach.

Nathii M.
O mnie Nathii M.

C'est moi.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura